niedziela, 30 sierpnia 2015

O olimpiadzie matematycznej, czyli podróż po pieniądze

"Razem będzie lepiej" - Jojo Moyes

  Widzicie tę okładkę? Ta książka nie mogła być zła. Nie jest, na całe szczęście.

   Jess, czyli główna bohaterka, wychowuje swoją córkę i syna swojego męża, który ją zastawił (mąż, nie syn). Pracuje na dwa etaty, ledwo starcza jej na rachunki, ale nie traci optymizmu, bo wierzy w to, że wszystko się ułoży. Jakoś. Kiedyś. Kiedy okazuje się, że jej córka ma niepowtarzalną okazję, by uczuć się w dobrej szkole, robi wszystko, by móc jej to zapewnić. Wiąże się to z podróżą do Szkocji, w której udział bierze jej pracodawca. Ed ma swoje problemy i nie wie, dlaczego postanowił zabrać całą rodzinę na tę wyprawę...

  Obyczajówka, którą kupiłam dla mamy, ale okładka jest tak urzekająca, że musiałam sprawdzić treść. Co mogę powiedzieć? Przesympatyczna powieść. Naprawdę nie mogę znaleźć lepszego słowa, niż sympatyczna. Sympatyczna, to jest to.

  Bohaterowie dają się lubić, bieg wydarzeń wciąga, rozśmiesza, kiedy trzeba. Jest to pierwsza powieść Moyes, jaką czytałam, ale nie jest to jej debiut. Autorka pisać umie i to widać, bo jej styl chwyta czytelniczki. Czytelniczki, bo jest to typowa powieść dla kobiet.

  Najlepszą, bezkompromisowo, postacią mianuję syna męża Jess, Nicky. Uwielbiam ten rodzaj postaci. Mówię tutaj o Nico z serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" i "Olimpijscy herosi" oraz o Willu Graysonie, którego wykreował David Levithan. To dla postaci Willa czytałam tę książkę, kiedy okazuje się jakim typem postaci jest. A jeśli chodzi o sam rodzaj bohatera - mam na myśli trochę typowego nastolatka, problematycznego, negatywnie nastawionego do życia, z przeszkodami do normalnego funkcjonowania. Nie myślę o wyimaginowanych problemach, spójrzmy chociażby na Nico, jego ojcem był Hades, to może przeszkadzać w szukaniu przyjaciół.

 Były rzeczy, które mi się nie podobały, pewne sytuacje, a już najbardziej zakończenie. Jak można tak nijak skończyć powieść, która tak dobrze wygląda prawie cały czas? Jak? Ułożyłam sobie swoje własne, alternatywne, bo jestem krytycznie zawiedziona.

  Mam jeden cytat, który jest całkiem, całkiem:

"Prawdziwi przyjaciele to tacy, z którymi zawsze zaczyna się dokładnie tam, gdzie się ostatnio skończyło, nieważne, czy nie widzieliście się przez tydzień, czy dwa lata".

 Mam też kazanie, krótkie. Kurczę, nie piszę do siebie, tylko do was, do ciebie. Możesz się odezwać pod tym postem, najlepiej tak, żeby potem wywiązała się z tego jakaś wymiana zdać. Bo komentarze "Czytałem to, całkiem niezłe" albo "Nie mam ochoty na tę książkę". Takie coś pisze się widząc tytuł, nagłówek. Lubię te odniesienia do treści, ale nie odpisuję, bo nie sądzę, żeby ktoś wrócił tu, by sprawdzić, czy jest odpowiedź. I chcę to zmienić, naprawdę. Tylko że to nie zależy ode mnie.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Futbol, pewna wdowa i taniec, czyli jak (nie) skończyć rozłąkę


    


"Poradnik pozytywnego myślenia" - Matthew Quick 


   Jeśli ktoś oglądał ten naprawdę dobry film, wie, na czym rzecz polega. A polega na tym, że główny bohater, Pat, wychodzi ze szpitala psychiatrycznego i wierzy, że może wrócić do swojej (byłej już) żony. Warunki to: codziennie ćwiczenia, łykanie tabletek i czytanie książek, bo Nikki jest nauczycielką angielskiego. Główny bohater uważa, że jego życie to film i czeka na powrót żony, czyli zakończenie seansu. Na drodze Pata staje Tiffany, młoda wdowa w depresji. Stuknięta kobieta, po prostu. 

   Jesteś świadoma faktu, że jest to książka bardzo popularna. I nie dbam o to. Cała powieść jest taka sama jak główny bohater. Sympatyczna. Czyta się ją niewyobrażalnie szybko, na twarzy pojawia się uśmiech, odpoczywa się przy niej. Język, którym została napisana, do mnie przemówił w stu procentach swoją lekkością. Jak dla mnie za dużo było futbolu, za mało tańca. 

    Nie wiem, czy cieszę się, że obejrzałam wcześniej film, czy wręcz przeciwnie. Zastanawiam się, jakbym odebrała powieść, nie mając pojęcia o fabule (bo w ten sposób książki czyta mi się najlepiej). Mimo wszystko muszę przyznać, iż łatwiej było mi się połapać, o czym właściwie mowa, więc nie narzekam. Ogromny minus tej kolejności jest prosty: nie mogłam pozbyć się z głowy twarzy aktorów. A to nigdy nie jest dobre, tak uważam.

   Czytając, można odnieść wrażenie, że w głowie Pata siedzi dziesięciolatek, który kompletnie ignoruje fakt, że mężczyzna ma ich właściwie trzydzieści. Jestem pewna, że o to chodziło. Facet ten sprawia tak pozytywne (jak mówi tytuł) wrażenie, że aż przyjemnie.

      Jeżeli ktoś nie czytał następujących powieści: "Wielki Gatsby", "Pożegnanie z bronią", "Szkarłatna litera", "Buszujący w zbożu" czy "Szklany kosz", a zamierza, to polecam poczekać z "Poradnikiem". Autor najzwyczajniej na świecie zdradza ich fabułę, tylko uprzedzam.

       Powieść prezentuje czystko amerykańskie podejście do życia, czyli "Don't worry, be happy". Zakończenie jest podnoszące na duchu i właściwie trzeba być lekko głupim, by nie domyślić się, jaki finał czeka naszych bohaterów. Bo to Amerykanie. Bo "happy end" musi być.

    Powtórzę, bo muszę, jestem wyczulona na piękne słowa w książkach. Tu nie trzeba być wyczulonym, należy tylko czytać.

1. "Patrzenie w chmury pod słońce jest bolesne, ale jak większość rzeczy, które przynoszą ból, pomaga".

2. "Ćwiczę bycie miłym, a nie stawianie na swoim". - Są to słowa, które w sumie mogą opisać całą postać Pata, czy nawet sens i przesłanie powieści.

3. "To nie twoja słowa, ale czyny sprawiają, że jesteś dobrym człowiekiem".

4. "Powoli zaczynam rozumieć, że nasza przyjaźń nie wymaga od nas wielu zbyt słów".

     
  















Walka o nerkę, czyli rodzinne dylematy

  


"Bez mojej zgody" - Jodi Picoult 



    Jeśli chodzi o treść, postaram się ją przybliżyć w kilku zdaniach. Rodzice Kate dowiadują się, że ich córka choruje na rzadką odmianę białaczki, potrzebują dawcy o jak najbliższym materiale genetycznym. Niestety brat Kate nie nadaje się do tej roli. Rodzice decydują się na trzecie dziecko, które dzięki osiągnięciom medycyny, stanie się genetycznym bliźniakiem ich chorej córki. Rodzi się Anna. W grę miała wchodzić krew pępowinowa, oddana zaraz po porodzie, czyli nie byłoby to nic, co szkodziłoby noworodkowi. Niestety, choroba Kate powraca i potrzebne są następne przeszczepy. Krew, granulocyty, szpik kostny. W pewnym momencie niezbędna do życia dziewczyny jest nowa nerka. Siostra-dawczyni decyduje się pozwać swoich rodziców do sądu, mimo miłości, którą darzy wszystkich członków rodziny.

    Jest to w sumie główny wątek, obok historii Jessie'ego - brata Anny i Kate. Do tego autorka przybliża postać postać adwokata młodszej z sióstr. I tutaj ogromny punkt dla powieści, ponieważ to właśnie te dwa wątki zainteresowały mnie bardziej niż sama sprawa nerki. Żałuję tylko, że słów o nich było po prostu mało.

   Ciekawą i przydatną rzeczą jest to, że losy bohaterów poznajemy z różnych perspektyw, oczami właściwie każdego z nich, jeśli się nie mylę. Bardzo irytowały mnie części, gdzie narratorką była Sara, matka rodzeństwa, a faworyzuję sposób wypowiadania się Jessie'ego.
 
   Niestety poznałam koniec powieści, zanim w ogóle zaczęłam ją czytać. Bardzo żałuję i nikomu nie polecam zaglądać na strony ze streszczeniem fabuły. Finał co najmniej zadziwia, chociaż i tak znajdą się osoby, które "wiedziały", jak będzie. Jasne, jasne. Mimo że zostałam poinformowana o zakończeniu i tak poczułam się tak, jakby ktoś rąbnął mnie ręką w czoło. Z całej siły. Postaram się to opisać i tutaj osoby, które oglądały niemiecki film "Chmura" ("Die Wolke"), będą miały łatwiej. Chodzi mi o scenę, gdzie rodzeństwo jedzie rowerami przez pola, jest bardzo spokojnie, nie zanosi się na wielki szok. Wtedy młodszy brat głównej bohaterki zaczyna jechać w dół, wyprzedza siostrę i w sekundzie, kiedy wjeżdża na ulicę, śmiertelnie potrąca go rozpędzony samochód. Tak się poczułam. Poturbowana przez prujący przed siebie samochód.

   Z ciekawszych momentów mogę powiedzieć jeszcze o rozdziale, kiedy Kate poznała w szpitalu chłopaka i znalazła swoją pierwszą miłość. Dziewczyna, o której nie sądzono, żeby dożyła dziesięciu lat, zakochała się, mając czternaście. Opowiada o tym jej mama i w sumie nie był to zły pomysł, ponieważ rozdział pokazuje również odczucia matki co do tego związku. Problem w tym, że chłopak Kate nie był w szpitalu jako gość, ale pacjent na chemioterapii.

   Treść można nazwać kopalnią cytatów, naprawdę.

1. "Czas to fatamorgana, bo tak łatwo daje się nagiąć, przełamać".

2. "Chodzi o to, że żaden człowiek nigdy nie pokocha tej osoby, którą powinien".

3. "Kimkolwiek się jest, zawsze gdzieś w głębi duszy tli się pragnienie, żeby być kimś innym. A kiedy, choć na ułamek sekundy, to pragnienie się spełnia, dzieje się cud".

A do tego poczęstuję was naprawdę miłym cytatem, który został zamieszczony w powieści. Słowa wyszły spod pióra Szekspira, ale chyba nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli teraz się nimi podzielę.

"Nie wierz w żar gwiazd, co na niebie stoją
Nie wierz w prawdziwość prawdy samej
Lecz wierz bez reszty w miłość moją"


   Była to książka, której pierwszą połowę czytałam tydzień. Natomiast drugą pochłonęłam w ciągu jednego dnia.

    Mam pytanie, moi drodzy. Wolicie takie posty, które wstawiam co niedzielę czy raczej bylibyście za nieregularnym pojawianiem się ich? Czasem częściej, czasem rzadziej? 

środa, 19 sierpnia 2015

Wesołe miasteczko i kino, czyli zekranizować miłość

   Dzisiaj zapraszam do drugiego wpisu o filmach, znowu jest to Sparks. Mam w sobie pokłady miłości do dramatów romantycznych i nic już tego nie zmieni. Oglądam je po kilka razy i przeżywam za każdym razem trochę inaczej. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkim z was mogą odpowiadać te wpisy, dlatego są tylko dwa, nie osiem, bo tyle ekranizacji Sparksa mogłabym zrecenzować.

Zekranizować miłość


    Gdziekolwiek nie zapytamy: "jaki dramat romantyczny polecasz?", zawsze padnie jedna odpowiedź. Jeśli jest ich setka czy dziesiątka, jeden tytuł zostaje podany zawsze. Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Obejrzałam już trochę filmów z tego gatunku, naprawdę go uwielbiam, i wiele z nich wzruszało, dobijało, chwytało widza, więc byłam ciekawa, co czyni tytuł, o którym będę pisać, tak wyjątkowym. Nadal wolę "Wciąż ją kocham", dla mnie jest najlepszym przedstawicielem tego gatunku i filmu w ogóle, nie oceniajcie mnie. Mimo to rozumiem, że tak wiele osób była i jest zachwycone ekranizacją tej powieści Sparksa, ekranizacji, którą możemy oglądać od 2004. Bo rozstraja emocjonalnie, po prostu.

 "Pamiętnik"

       Zarys fabuły jest dość prosty. Pewien mężczyzna czyta kobiecie chorej na Alzheimera. Czyta jej pamiętnik młodego chłopaka, Noah. Czyta o jego miłości, wakacyjnym romansie. W tym momencie przenosimy się do lat 40., lat tego uczucia. W wesołym miasteczku chłopak poznaje dziewczyna, która przyjechała na wakacje do miasta, gdzie on mieszka. Noah robi coś, umówmy się, głupiego. Potem spotykają się w kinie, chociaż Allie nie wiedziała, na kogo tam wpadnie. I po kilku scenach są już razem. Szybko.
     Śmiałam się na głos od pierwszej sceny. Noah okazał się genialny, nie przesadzam. Zdobył Allie, zdobył mnie. On oszalał na jej punkcie, ona na jego. I mamy problem, bo jej rodzina bogata, on zarabia grosze. Mama Allie nie chce dopuścić do tego, by młoda dziewczyna zniszczyła sobie życie, co kończy się... tym, czym się kończy.

    A teraz bądźmy szczerzy, "Pamiętnik" jest banalnym schematem. Niestety moja ocena może nie być dobra, bo uwielbiam te schematy, uwielbiam dramaty romantyczne i już. Myślicie, że dlaczego chciałam przez miesiąc rozwodzić się nad kultowymi już wyciskaczami łez. Rozumiem, że ten film może nużyć przez rozstania i powroty, przez typową dla tego gatunku muzykę. Jeśli jednak ktoś, kto tego nie lubi, ogląda "Pamiętnik", to widzę dwa wyjaśnienia. Nie ma pojęcia, o czym będzie film albo po prostu chce go skrytykować. Spodziewacie się grozy czy kryminału, to będziecie zawiedzeni. Chcecie miłosną historię, poczujecie satysfakcję. 

   Na koniec opowiem o jednej scenie, z samego początku, w ramach cytatu. Noah i Allie wyszli z kina, odmówili możliwości podjechania do domu samochodem, poszli się przejść. Rozmawiali, aż doszli do skrzyżowania. Noah położył się na środku jezdni, po pewnej wymianie zdań dołączyła do niego Allie. 
Allie: "A co jeśli nadjedzie samochód?"
Noah: "Umrzemy".

   Mnie oglądającą ten film można podsumować jednym obrazkiem. Aż go dodam.



   


















niedziela, 16 sierpnia 2015

Zniszcz mnie, czyli dzisiaj będzie dystopijnie

   Zacznijmy od tego, że dystopie nas zalały. Jak "Igrzyska Śmierci" mnie powaliły, zdobyły moje serce i tak dalej, tak "Niezgodna" w moich oczach okazała się klapą, nie wiem, co robi nadal na mojej półce. "Rywalki" okazały się "Igrzyskami" w świecie księżniczek, były przyjemne, ale bez parcia na kontynuowanie. Zniechęcono mnie, więc nie wiem, dlaczego zabrałam się za powieść, o której dzisiaj będę mówić. A nie, już wiem, ale o tym za chwilę.



"Dotyk Julii"
 
  Nie umiałabym opisać fabuły lepiej, niż lubimyczytać.pl, więc posłużę się cytatem, nie miejcie mi tego za złe. "Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha". Mówimy tutaj o Adamie, osobie, która zostaje przydzielona do jej celi jako współlokator. Tylko że... to nie jest takie proste. 
  Dlaczego ja to przeczytałam? Byłam święcie przekonana, że historia Julii dzieje się podczas II wojny światowej, nie mam pojęcia dlaczego. Zapytałam koleżankę, czy mowa o wojnie i dostałam potwierdzenie. Szkoda że nie zrozumiałyśmy się co do czasów. 
 Nie wiem jeszcze czy jest to dystopia z romansem, czy romans z dystopią w tle. Nie mówię tego negatywnie, stwierdzam fakt. Dobra, pokochałam tę powieść. 
  Każde zdanie może być cytatem. W tekście mamy tak wiele emocji, przeżyć, wierzę w to, że mówimy o nastolatce. Mafi użyła genialnych porównań, pełnych metafor, naładowała swoją powieść uczuciami. A do cytatów wrócę, jak zwykle.
  Rzeczywistość Julii jest złożona z licz. Żyją przez 264 dni w celi, czeka przez 1320 sekund, coś spóźnia się o 5 uderzeń serca. Myślę, że się rozumiemy. Jeju, jak ja chciałabym napisać coś tak dobrego jak "Dotyk Julii". 
  Jeśli chodzi o bohaterów, Adam jest w moich oczach ideałem, tak przecież go przedstawiono. A Warner, bądźmy szczerzy, czy jego chore usposobienie nie jest magnetyzujące? Niestety, wiem, co łączy Adama i Warnera, dziękuję za to wszechobecnym spoilerom.
 Chciałabym tyle napisać o tej pozycji, ale nie mam pojęcia jak i jest mi okropnie głupio. Mogę dodać, że okładka jest cudowna. Ale tłumaczenia tytułu nie lubię. "Shatter me" ("Zniszcz mnie") brzmi znacznie lepiej niż "Dotyk Julii". A jak już narzekam, to mogę dodać coś o Julii. W którymś momencie stwierdza, że będzie wzorowym manekinem, by chronić Adama, a potem wyzywa Warnera. Jedyna rzecz, która trochę mi podpada. 
  Ach, mogę wrócić do cytatów, bo i tak nie wiem, jak ująć w słowa wszystkie moje przemyślenia i odczucia odnośnie "Dotyku Julii".

1. "- Idź spać.
      - Idź do diabła.
      Zgrzyta zębami. Idzie do drzwi.
      - Jestem już w połowie drogi"

2. "I stoimy tak razem, aż starzeję się za bardzo, żeby móc sobie przypomnieć świat bez jego ciepła"

3. "Adam jest jak ciepła kąpiel, głęboki oddech, jak 5 dni lata zamkniętych w 5 palcach"

4. "Nadzieja jest kieszenią pełną możliwości". 

I jeszcze cytat Williama Szekspira, który został użyty przez autorkę. Myślę, że słowa raczej kojarzone, mają w sobie to coś. "Piekło jest puste. Wszystkie diabły są tu".


środa, 12 sierpnia 2015

Kupmy busa, czyli trochę o podróżach

Busem przez świat


ekipa_wyprawy  Sami o sobie mówią tak: "Busem Przez Świat to studencki projekt podróżniczy zakładający objechanie świata starym hipisowskim busem jak najniższym kosztem. W 5 lat busik przejechał już 53 państwa na 5 kontynentach w 12 wyprawach i pokonał ponad 150 tysięcy kilometrów. Projekt zaowocował jednym z najpopularniejszych blogów podróżniczych w Polsce, 2 książkami i dziesiątkami naśladowców"

  Jest blog, jest kanał na YouTube. I jest grupa ludzi, którzy mają pomysł na siebie, ogromne pokłady pasji i fascynację światem. Grupa ludzi, która postanowiła kupić busa i tym busem poznawać nowe miejsca. Co zyskali? Niezliczoną ilość przygód i pieniędzy, bo noclegi nie kosztowały ich ani złotówki.
  Ja poznałam ich filmową wersję, dopiero potem otworzyłam bloga. Zacznę więc od tego, co robią na YouTube. Jedną z rzeczy, którą nagrywają jest program "Wehikuł Podróżniczy". Coś genialnego, strzał w dziesiątkę i tak dalej. Zajmują się tym dwie osoby, Karol i Wojtek, i opowiadają o podróżach, bo o czym by innym. Mówią o sposobach na tanie podróżowanie, o potrzebnych językach, o ciekawych miejscach. Obalają mity o Stanach i podają inspirujące filmy. Program ten jest dla mnie czymś tak trafionym, że oglądałam poszczególne odcinki po kilka razy.
  Co jeszcze można obejrzeć na kanale? Filmy z wypraw. A trochę ich było. Ameryka, Europa, Australia. Po obejrzeniu każdego wideo chce się kupić takiego właśnie busa i po prostu powtórzyć ich przygody, co do jednej, przysięgam.

  A oprócz kanału, mamy bloga. Fantastycznego podróżniczego bloga. Tutaj mogłabym pisać i pisać. I chyba tak zrobię.
  Polecimy po zakładkach, dobrze? "O projekcie", czyli o co właściwie chodzi. Warto się z tym zapoznać, żeby jakoś się połapać. Chociaż, wiadomo, nie jest koniecznie. Bo chodzi o podróże i cieszenie się życiem.
   "Wyprawy" podzielone na lata. I masa wpisów, nie przeczytałam tego wszystkiego, bo ciągle robię coś innego, ale z tego co przeczytałam wyciągnęłam masę rzeczy, a przede wszystkim jedno. Muszę kiedyś przeżyć coś takiego. Chociaż podróże fascynują mnie od dawna, ci ludzi obudzili we mnie kolejną falę zafascynowania tym tematem.
   I kilka innych zakładek, o książkach, bo książki mają wydane, o festiwalach z różnych lat, poradniki, galeria. Aż dochodzimy do felietonów. Lubię tę formę wypowiedzi, czytam, gdzie znajdę. Żałuję tylko, że "Busem przez świat" napisali ich tak mało, bo wszystkie są naprawdę znakomite.
   To są główne zakładki, ale na górze strony, napisane mniejszymi literami są następne. Mniej ważne dla czytelnika, rzecz jasna. Znalazłam tam jedną perełkę. "Nasza lista marzeń". Mimo że zaraz podam link do bloga i kanału, muszę dodać osobny link do tej listy! Lista busowych marzeń
Ach, byłam zobowiązana, ponieważ ten spis aż pachnie inspiracją. A spora liczna jest już zrealizowana, więc dochodzi świadomość: "to można zrobić".

  Dlaczego o tym piszę? Dlaczego to tak odbiega od książkowej tematyki? Odpowiedź jest prosta. Nie interesuję się tylko książkami czy dramatami, to przecież jasne. Fascynują mnie podróże i fascynuje mnie to, jak inni ludzie zwiedzają świat. Na razie biernie obserwuję, a kiedyś mogę przecież dołączyć do tych, którzy przeżyli zagranicą niezliczoną ilość przygód.

I podaję linki:
Blog Busem przez świat
Kanał Busem przez świat







niedziela, 9 sierpnia 2015

Wykładowczyni i reszta, czyli inni o miłości

  Chciałam napisać opowiadanie, dystopię, z punktu widzenia czarnego charakteru. A potem trafiłam na książkę, która podobno jest tak pisana i mi się odechciało. Myślałam też o pracy, gdzie ludzie z boku opowiadaliby o życiu głównych bohaterów. I trafiłam na "Musimy coś zmienić". I też mi się odechciało. Bądź tu oryginalna. 



"Musimy coś zmienić" - Sandy Hall

  "14 spojrzeń na pewną historię miłosną". Myślę, że wszelkie rozwinięcia tego opisu są trochę zbędne, ale może mam jakiegoś wymagającego czytelnika? Autorka serwuje nam 14 różnych punktów widzenia na dwie osoby, które jawnie podobają się sobie nawzajem. Nie dostajemy tylko przemyśleń tej właśnie pary. Ciekawy pomysł, szkoda mi tylko faktu, że sama na to wpadłam, kiedy było już za późno. I tak byłoby za późno, przecież nie wydaję teraz książki, wiem, ale jestem po prostu niepocieszona. 
  Gabe i Lea pasują do siebie, ale oboje są bardzo nieśmiali, do tego niepewni, co myśli druga strona. Do tego chłopak ma pewien sekret.  A wszyscy dokoła widzą, że oni muszą być razem. 
 Wygląda to mniej więcej tak. Co mogę powiedzieć? Opis nie powalił mnie na kolana, pachnie lekką lekturą, ale byłam ciekawa, jak pomysł tych perspektyw został zrealizowany. Jak ktoś zrealizował także mój pomysł. Musiałam to napisać, wybaczcie.
 Tempo czytania? Powalające. Zajęło mi to około 4 godziny, prawie 300 stron, a czytam raczej powoli. Zastanawiało mnie, dlaczego tak szybko poleciało i już wiem. Mało opisów, niewiele szczegółów. Ciężko jest wyobrazić sobie bohaterów, ja miałam problem. Na przykład to, że Lea jest Chinką (w końcu nie wiem, czy naprawdę jest, czy tylko tak wygląda) ujawnione jest późno, o wiele za późno, jeśli mnie pytacie. 
 Stajemy się obserwatorami, tylko patrzymy, nie mamy wglądu w myśli bohaterów. A szkoda, bo uwielbiam zżywać się z postaciami. Tutaj nie mogłam, jedyne, co mi zostało, to kibicowanie im. Gdybym ja pisała tę powieść, w ostatnim rozdziale dałabym im obojgu po kilka stron. Wprowadziłabym ich punkt widzenia na samym końcu, dla mojej własnej satysfakcji. 
  Historia, która nie doprowadza do łez, ale wywołuje uśmiech, jeśli już przypadnie czytelnikowi do gustu. 
  Akapit o wadach, zapraszam. Myślę, że Gabe i Lea powinni być trochę młodsi, bo jako studenci z problem zwykłej rozmowy, często irytują czytelników-podglądaczy. Jakby mieli te 16 lat, wszystko byłoby zrozumiałe, ale ludzie około dwudziestki? I jeszcze jedna sprawa, oprócz braku opisów, który jakoś nie przeszkadzał w tej całej lekkości. Tajemnica Gabe'a. Zapowiadała się ciekawie, a okazała się średnia, naprawdę szkoda.
  Punkty widzenia, ach. Najwspanialsza była Inga, wykładowczyni kreatywnego pisania, zajęć, na które chodziła nasza para. A więc Inga okazuje się wewnętrzną nastolatką, kibicując im na każdym kroku, mając nadzieję, że będą pracować jako zespół i ubolewając, jeśli coś idzie nie tak. Jestem z lepszych był też Victor, chłopak, który musiał być na tych samych zajęciach w celu zaliczenia roku. Mało tego, że nie chciał brać w tym udziału, to jeszcze musiał znosić Gabe'a i Leę. Postać sarkastyczna, która ma swój udział w ich schodzeniu.
 I cytaty, urocze cytaty:

1. "Za każdym razem, gdy ją widzę, jestem zdziwiony. Ona zawsze pojawia się obok. Uśmiecha się, gdy tego potrzebuję, choć przecież nigdy nie wie, że brakuje mi jej uśmiechu".
2. "Mówiła, że lubi sobie wyobrażać, że jej studenci są bohaterami powieści, i wymyślać jakąś historię z ich udziałem w czasie prowadzenia zajęć. Ja idę o krok dalej i tworzę romans". 
Drugi cytat jest z punktu widzenia Ingi, idealnie można dzięki niemu zrozumieć jej patrzenie na całą sprawę.

  Muszę jeszcze dodać, że jestem zauroczona w tym wydaniu. Chociaż polski tytuł mi się nie podoba, bo wolę oryginalny - " A Little Something Diffrent".

   W sierpniu mnie nie ma, wracam do Polski dopiero po dwudziestym. Posty będą pojawiać się tak jak zawsze, ale komentarze opublikuję dopiero po powrocie. I dlatego zapraszam wszystkich do komentowania każdego wpisu. Osobom bez konta Google polecam opcję anonimowego komentowania. Nie musicie się logować, właściwie nie musicie robić nic, a ja widzę, że ktoś naprawdę czyta moje teksty. Zróbcie do dla mnie, proszę!




środa, 5 sierpnia 2015

Teleskop i córka pastora, czyli zekranizować miłość

Zekranizować miłość po raz pierwszy

   W sierpniu postanowiłam zrobić coś nowego. Oprócz coniedzielnych recenzji, pojawię się 4 wpisy oddalone od głównej tematyki mojego bloga. W każdą środę pojawi się post, dwa będą filmowe, dwa podróżnicze. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Zapraszam!



  "Szkoła uczuć"

   Gwoli ścisłości tytuł powieści to "Jesienna miłość". Natomiast  w oryginale, po angielsku, ta ekranizacja została zatytułowana "A Walk to Remember" i muszę przyznać, że w krajach anglojęzycznych nazywał się lepiej. Wolałabym pisać o "A Walk to Remember" niż o "Szkole uczuć". Zarys fabuły przedstawię w skrócie, mam wrażenie, że naprawdę spora liczba osób ten film dawno temu obejrzała. Landon jest popularny i lubiany, ma swoją paczkę przyjaciół. Zrobił coś głupiego i dostaje karę od dyrektora szkoły, między innymi musi wziąć udział w szkolnym przedstawieniu. Jamie jest cicha, niezauważalna, lubi pomagać i robi to z dobroci serca. Co sprawi, że tych dwoje zbliżą się do siebie? (Bądźmy szczerzy, pytanie "Czy ci dwoje zakochają się w sobie?" byłoby wręcz naiwne. Wszyscy wiemy, jak to między nimi będzie, przynajmniej do czasu). 

  Skoro już wiemy, o czym mówimy, w końcu mogę powiedzieć coś od siebie. Oglądałam film dwa razy. Za pierwszym razem w autobusie, na jakiejś wycieczce, więc moje odczucia nie były odpowiednie. Nie da się oglądać dramatu, kiedy siedzi z tobą taka grupa, to nie kino. W autokarach powinno się oglądać komedie. Nieważne. Za drugim razem mogłam się nareszcie wczuć w fabułę. Ekranizacja jest z 2002 roku. Wydaje mi się, że wtedy schemat cicha dziewczyna i popularny chłopak jako para nie był jeszcze schematem oklepanym, utartym. Jeśli tak na to spojrzymy, film jest naprawdę dobry. 

   Szczególnie podobało mi się kilka scen. Na pewno pierwsza, bo dzięki niej film zaczyna się z życiem, a nie jak mdłe romansidło. Następnie wskazałabym na tę, gdzie Landon spełnia dwa marzenia Jamie - "być w dwóch miejscach na raz" i "zrobić sobie tatuaż". I kiedy dla niej nauczył się tańczyć. I kiedy wprowadził pewną zmianę w szkolnym przedstawieniu, już na scenie, gdy oglądał ich tłum ludzi...

  Chociaż kilka rzeczy było głupie, trochę naiwne. To że wzięli ślub. Ci co oglądali, wiedzą, co było powodem i tak dalej, ale jednak było to zbyt lukrowe, jak dla mnie.

   Lubię jeszcze ścieżkę dźwiękową, a przynajmniej jej początek. Zanim zamienił się w te romantyczne piosenki. Nie są złe, pasują do fabuły i w ogóle, ale te pierwsze po prostu pasują do mojego gustu muzycznego.

  Nie byłabym sobą, gdybym nie zarzuciła jakimś cytatem. Tym razem, oczywiście, z filmu. 
  "Miłość jest jak wiatr. Nie możesz jej zobaczyć, ale możesz ją poczuć".

  Jeszcze jeśli chodzi o teleskop z tytułu - sprawdźcie sami, oglądając ten naprawdę niezły film.

  Ach, zmieniam wygląd bloga, przy okazji również tytuł. "Punkt widzenia Diany" był nazwą roboczą i zbyt długo się tu uchował. Jeśli więc ktoś zagląda tutaj systematycznie - mam nadzieję, że nie uciekniesz, to nadal ja!







sobota, 1 sierpnia 2015

Żyrafy i sztuka, czyli o niesamowitych kobietach

"Tajlandia" i "Japonia (Kioto)" - Martyna Wojciechowska



"Nie byłoby na świecie prostytucji, gdyby nie klienci skłonni płacić za tego typu usługi,nie byłoby wojen, gdyby rządy nie wydawały pieniędzy na uzbrojenie, nie byłoby głodu, gdyby żywność, która się marnuje w bogatych krajach, zamiast na wysypiska śmieci, trafiała do miejsc dotkniętych klęską suszy" - czyli cytat ze wstępu do pierwszej z dwóch książek, o której będziecie mogli dzisiaj przeczytać.



   Jeśli ktoś nie kojarzy z Tajlandią niczego - może kojarzy dziwną tradycję przedłużania szyi przez pewną grupę kobiet. To te kobiety, z Tajlandii. Chociaż w trakcie czytania dowiadujemy się skąd, tak naprawdę wzięło się to plemię. Ale o tym opowiada pani Martyna.
  Kolejna książka polskiej autorki, którą przeczytałam w te wakacje. Jestem z siebie w pewnym stopniu zadowolona. Zakupiłam ją przed podróżą, a czekając na pociąg, przeczytałam połowę. Jadąc, dokończyłam moją podróż po Tajlandii. Niezwykle krótka książka, niestety. Poczułam ulgę, że w plecaku mam inną pozycję. 
  Kiedyś miałam już styczność z panią Martyną. Krótką. Kupiłam "Tajlandię", pamiętając, że  czytało się to bardzo przyjemnie. I nie zawiodłam się, uwielbiam styl Wojciechowskiej. Dlaczego nie była to typowa cegła, a jedynie zszyte 130 stron w małym formacie? Dlaczego? 
    Długość to jedyny minus. A plusów jest multum. Zacznę od tego, że przedstawiona jest historia tego kraju, ale w skrócie, bez przemęczania osób, które za historią wręcz nie przepadają, czyli między innymi mnie. Następnie Martyna Wojciechowska przechodzi do praktycznych informacji, po to by sprzedać nam trochę ciekawostek. I zaczyna opowiadać o swoim pobycie i przemyśleniach. Nie tylko. Wplata wiele innych, na pewno nie zbędnych, informacji. Do tego naprawdę przyjemne dla oka zdjęcia. 
   Martyna Wojciechowska przedstawiła mi Tajlandię tak, jak chciałabym mieć ją przedstawioną.





   Następnie miałam okazję przeczytać o Kraju Kwitnącej Wiśni - "Japonia (Kioto). Książka z tej samej miniserii co "Tajlandia" i dlatego zebrałam to w jeden wpis. Wszystko przedstawione jest według podobnego schematu. W obu pozycjach mamy bohaterkę opowieści, czyli tamtejszą kobietę. Jak w "Tajlandii" była to dojrzała kobieta, tak tutaj czytamy o nastolatce. Niezwykłej nastolatce, bo takiej, która przygotowuje się na gejszę.
    Japonia jako kraj jest dla mnie zagadką. Nigdy jej nie odwiedziłam, więc opieram się na różnych artykułach czy właśnie tej książce. Jakim cudem część Japończyków łączy chrześcijaństwo z  buddyzmem i szinto, skoro w dekalogu mamy jasno powiedziane: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną?". Tego akurat nie znajdziemy w książce pani Martyny, ale musiałam o tym napisać, musiałam.
   A wracając do treści, nie rozumiem jeszcze czegoś. Skoro Japonia jest tak przeraźliwie nowoczesna, dlaczego pozycja kobiet w tym kraju jest wciąż tak beznadziejna? Nie rozumiem japońskiej kultury, bo jej nie zaznałam. I nie mogę się nadziwić temu, co się tam dzieje.




    W literaturze podróżniczej nie ocenia się fabuły, przynajmniej ja nie oceniam. Czy to w ogóle nazywa się fabułą? Liczy się to, jak autor przekazuje swoją podróż, przeżycia i odczucia. Martyna Wojciechowska robi to tak, że mi osobiście bardzo to pasuje.  Obie te pozycje bardzo mi się podobały i wiem teraz, że muszę zapoznać się z resztą książek Wojciechowskiej. "Tajlandia" należy do mnie, a kupiłam ją na promocji i było to najlepiej wydane 5 złotych w ostatnim czasie.