niedziela, 28 sierpnia 2016

Kiedy życie rozpada ci się w ułamek sekundy, czyli nadrabiam zaległości

Jestem chyba ostatnią osobą na Ziemi, która przeczytała "Zostań, jeśli kochasz" Gayle Forman, przyznaję się. Nawet nie miałam tego w planach, nie ciągnęło mnie, choć zostałam zauroczona ekranizacją tej powieści. Mimo to przeczytałam i może nie jest to książka, która coś w moim życiu zmieniła, to jednak muszę powiedzieć, że była naprawdę sympatyczna.

Mia jest zakochana w Adamie oraz w wiolonczeli. Połączyła ich muzyka. Kocha swoją rodzinę, rozwija się, jest szczęśliwa. Aż do momentu, gdy wraz z rodzicami i bratem ulega wypadkowi samochodowemu. W kilka sekund staje się sierotą. Czy zechce wrócić do tych bliskich, którzy pozostali? Czy postanowi już nigdy się nie obudzić?

Co mi się podobało? Pomysł z przeplataniem dwóch historii, czyli tego, co działo się w życiu Mii obecnie oraz jej wspomnień. Wydaje mi się, że autorka wymierzyła ilość tych fragmentów idealnie, w punkt. Nie poczułam znudzenia ani podczas wydarzeń w szpitalu, ani podczas tych z przeszłości. Urzekła mnie historia jej rodziców oraz same ich postaci. A najbardziej ze wszystkiego podobał mi się fakt, że autorka nie przesadziła z romansem Adama i Mii, nie zamęczyła czytelnika ich miłością, ale doskonale oddała to, jak ważni dla siebie byli.

Co mi się nie podobało? Momentami język, ale ciężko mi stwierdzić, czy jest to wina autorki, czy polskiego tłumacza, nie wiem, jednak czasem wypowiedzi bohaterów były raczej śmieszne, w negatywny sposób. Może tylko ja to zauważyłam. Drugą rzeczą, która niesamowicie irytowała mnie przez całą powieść - Mia bardzo powoli łączyła wątki. Działo się coś nad wyraz oczywistego, a bohaterka nie była w stanie domyślić się prawdy. Nawet nie miała czego się domyślać, wszystko miała przed oczami. W momencie, w którym dziewczyna uświadamiała sobie prawdę, nie dało się już zaskoczyć czytelnika.

Znalazłam jeden cytat, który do teraz mam w pamięci. Znałam go wcześniej i jakby odnalazłam go w tej powieści:
"Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest trudne".

Co jeszcze mogę powiedzieć? Nie wstrząsnęło to mną, nie wytrąciło z równowagi, nie zmieniło punktu widzenia. Jednak mimo wszystko podobał mi się pomysł, choć trochę abstrakcyjny, a historia sama w sobie pozostawiła jedynie pozytywne odczucia, bo te dwie rzeczy, o których pisałam, jestem w stanie wybaczyć.

Ah, chciałabym się jakby pochwalić, a jakby trochę wyjść z propozycją. Być może kiedyś o tym tutaj pisałam, być może nie, w każdym razie tak się składa, że piszę. Piszę - tworzę własne historie. Natknęłam się w internecie na wyzwanie 1000 słów codziennie przez 100. O co chodzi w całym zamieszaniu? Tylko o to, żeby pisać. Podjęłam się go, oczywiście tylko dla siebie i samorealizacji. Pomyślałam jednak, aby od czasu do czas wrzucić tutaj coś swojego, nie tylko opowiadać o tym, co napisał ktoś inny. Czy ktoś jest zainteresowany?

Co mogę jeszcze napisać? Skomentuj, jeśli czytasz.

piątek, 26 sierpnia 2016

Kilka słów o klasyce i o powrocie

Powrót dotyczy rzecz jasna mnie samej. Wracam, bo po prostu chcę. Mam nadzieję, że ktokolwiek zajrzy tu jeszcze od czasu do czasu, a ja mogę tylko powiedzieć, że witam takie osoby z uśmiechem. Od kiedy ostatnio tutaj byłam, przeczytałam trochę książek i może nabrałam zapału? I mogę tylko powiedzieć, że po raz drugi otwieram tego bloga! Zapraszam!


Dlaczego o klasyce i o jakiej klasyce? O "Buszującym w zbożu", którego w końcu udało mi się wypożyczyć i przeczytać. I żałuję. Żałuję, że tak długo się do tego zbierałam.


Holden uważa wszystko, co go otacza, za głupie i pozbawione sensu. Z tego powodu rzuca szkołę, z której go zresztą wyrzucono, i włóczy się po  Nowym Jorku. Włóczęga ta jest opisana w sposób zabawny i ironiczny, ale pod komizmem autor ukrywa drugie dno powieści.


Uważam, że klasyki recenzować jako tako się nie powinno. I nie zamierzam tego robić. Jednak krytykować mogę, tak samo jak i chwalić. Przez pierwsze trzydzieści, może czterdzieści stron, cierpiałam, czytając. Nie chodzi o styl pisania czy o opisane wydarzenia, wytłumaczenia nie mam, najzwyczajniej w świecie coś mnie gryzło. Nie poddałam się! Przeczytałam! W momencie, w którym wkręciłam się w tę historię, zakochałam się po całości. Mimo że Holden zachowuje się, jakby miał problemy nie tylko ze światem, ale i ze sobą, nawet go polubiłam. Czasem utożsamiałam się z tym pokręconym bohaterem. Każda strona sprawiała, że podobało mi się bardziej i bardziej. Im bliżej końca byłam, tym lepszego zakończenia pragnęłam. I tutaj moje zafascynowanie zostało brutalnie uderzone i wyśmiane. Nie pojmuję tego, jak można napisać dobrą książkę i zniszczyć ją samą końcówką. To tak jakby autor na kilka ostatnich stron zapominał, że umie pisać.


Styl pisania autora ma w sobie coś specyficznego, ponieważ używa języka niezwykle prostego. Zakładam, że odzwierciedla tym sposób mówienia nastolatka, ale nawet jak tak młodą osobę, jest to jednak język niewyszukany. Mimo wszystko czyta się to dobrze, a szczególnie podobało mi się to, że Holden często odnosi się do wcześniejszych wydarzeniem. Dzięki temu łatwiej byłoby nie zapomnieć połowy lektury przed jej zakończeniem.


Tyle ładnych cytatów. Tyle ładnych cytatów.


Choćby:


"Sądzę, że wkrótce już będziesz musiał uświadomić sobie, dokąd chcesz dojść. A kiedy sobie uświadomisz, musisz natychmiast wyruszyć w drogę. Natychmiast. Nie wolno ci tracić ani chwili".


Chciałabym jakoś ładnie ten post zakończyć, ale jakoś nie mogę się zebrać, wybaczcie. Mam nadzieję, że ktoś to czyta. Jeśli tak jest - błagam, odezwij się do mnie w komentarzu, bo nadal myślę nad sensem pisania tutaj. A naprawdę chcę. Naprawdę chcę!



środa, 14 października 2015

O zbyt szybkiej śmierci, czyli pozycja obowiązkowa

"Oskar i pani Róża" -





niedziela, 4 października 2015

Życie cyrku, czyli słoń i Marlena

"Woda dla słoni" - Sara Gruen


Okładka książki - Woda dla słoni
   Jacob, który jest Polakiem i powinien być Jakubem, ale nic nie mówię, staje przed faktem, że całe jego życie właśnie się zawaliło. Jedno tragiczne wydarzenie i nie ma nic. A w związku z tym trafia do cyrku. Tylko że żyje w poprzednim wieku, kiedy cyrki jeździły pociągami. I w takim właśnie cyrku zaczyna pracę. Poznaje tam Marlenę, żonę jednej z najważniejszych postaci w tej, powiedzmy, firmie. I chyba nie zdradzę nic nikomu, jeśli powiem, że się w niej zakochuje? Spójrzcie na okładkę. O tym autorka opowiada przez większość powieści. Pozostałe rozdziały skupiają się na Jacobie, który jest w wieku lat 90 lub 93. Nie jest pewien. Żyje w domu starców. Ma okazję pójść do cyrku. 


  Czas spędzony z tą książką był czasem dobrze spędzonym. Strony przelatywały naprawdę szybko. Może nie przywiązywałam tej historii każdej myśli zaraz po jej odłożeniu, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to dobra powieść. Co by nie mówić, dobra jest.

  Nie obejrzałam ekranizacji i nie wiem, jak to jest w filmie. Wiem tylko, że Jacob wypowiada w nim jakieś zdanie po polsku. Jednak w powieści fakt, że jest Polakiem i zna ten język, gra pewną rolę. Mogę powiedzieć nawet, że sporą. 

  Naprawdę szkoda mi było Marleny. Od początku widać, że z jej małżeństwem może być coś nie tak. I jest. Nie jest małżeństwem, a jedynie marną imitacją. Potem poznajemy jej historię i naprawdę współczuję tej dziewczynie. 


  I współczuję Jacobowi. Miał przed sobą pewną przyszłość. Dobrą przyszłość. I co? I wszystko poszło w odstawkę przez jedno wydarzenie. Wylądował w cyrku, który powstał znikąd. W którym wypłata to odległe marzenie. W którym ludzi wyrzuca się z pociągu, kiedy pojawia się potrzeba. Albo bez potrzeby. 

  Tym razem cytaty wrzucę tutaj, w środku recenzji, bo mam wrażenie, że to trafiony moment na zapoznanie się z wyrwanymi zdaniami z tychże stron.

1. "Kiedy dwoje ludzi ma być razem, będą razem. Istnieje coś takiego jak przeznaczenie".

2. "Wiek to okropny złodziej. Kiedy zaczynasz rozumieć, na czym polega życie, ono ścina cię z nóg i przygarbia ci plecy".

3. "Zwracasz się do swojego dziecka imionami wszystkich pozostałych dzieci i nawet imieniem własnego psa, zanim trafisz na właściwe".e


  Znam dosłownie jedną wadę tej powieści. Sceny erotyczne. Bo po co? Przez to książka coś traci, nie zyskuje. Naprawdę nie uważam, żeby nie mówić o seksie, ale jednak coś gryzie. Bo literatura powinna być piękna? Bo zbliża się przez to do tej z gatunku erotycznego? A skoro jest taki gatunek, to niech trzyma to, co trzymać powinien w swoich ramach. 

  Pokazałam dwie okładki. Normalną, jeśli to dobre słowo, i filmową. Nie lubię faktu istnienia okładek ze zdjęciami z ekranizacji. Jednak zdecydowałam się na przedstawienie obu, bo mało kto kojarzy oryginalną. A i oryginalna jest dosyć przeciętna - mogę tak powiedzieć, żeby jej nie obrazić. Żeby być szczerą - brzydka. 

  Narracja w tej powieści to coś naprawdę cudownego. Czyta się to tak przyjemnie, tak kapitalnie, że jestem aż zdziwiona. Jeśli ktoś polubi ten sposób pisania - przeczyta tę książkę, nawet gdy fabuła okaże się kompletną porażką, bo dobrze się to czyta. I tyle. 

  W tej recenzji znalazło się trochę powtórzeń. I uwierzcie mi na słowo, nie są one tutaj przypadkowo. 












czwartek, 24 września 2015

O medycynie w tle, czyli choroba umysłu

"Motyl" Lisa Genova


  Czyli książka o życiu, książka mądra, książka, która coś sobą przekazuje. Książka o kobiecie, która wykłada na Harvardzie, dużo podróżuje, odnosi sukcesy. Kobiecie, która choruje na Alzheimera o wczesnym początku.

  Jest opowieść o tym, jak wraz z postępem choroby zmienia się odbieranie takiej osoby. Jak próbuje ona zachować godność. Powieść o "sednie człowieczeństwa". 

  Opowieść o chorobie, która może dotknąć każdego i nie ma sposobu, żeby ją zatrzymać, powstrzymać albo pokonać. Sprawa bardzo delikatna i tak naprawdę rzadko poruszana. "Rzadko" w odniesieniu do na przykład nowotworów, o których mówi się wszędzie. 

  Śledzimy też stosunki Alice z jej rodziną. Widzimy męża, który ma parcie na swoją karierę. Dzieci, które mają swoje problemy i które zostały postawione przed brutalnym faktem. Też mogą zachorować, kiedyś. Czy zrobią badania, a jeśli je wykonają - jakie będą wyniki? Co zrobią z tymi wynikami? A może postanowią żyć w niewiedzy? A może... A może... A może...?

   Przeczytałam kilka książek z medycyną w tle. "Motyl" pokazuje bezsilność w obliczu Alzheimera o wczesnym początku, można tę książkę przeżyć, odczuć, gdyż pisana jest z perspektywy osoby chorej. Pokazuje walkę i zmagania, pokazuje zaniki pamięci ze strony postaci, która nie pamięta. 

  Naprawdę dobrze napisana, styl pani Genovy jest takim, do którego nie mam gdzie się przyczepić. A co przemawia na korzyść tej autorki? Jest do doktor nauk medycznych w dziedzinie neurobiologi. Ta kobieta bardzo dobrze wie, o czym pisze. Dowiedziałam się tego, gdy byłam gdzieś w połowie powieść i ta jedna informacja sprawiła, że jeszcze bardziej uwierzyłam w opisaną historię. Jeszcze bardziej ją przeżyłam.

  Mam jeden cytat. Cytat, który obrazuje jeden z problemów osoby chorej:

"Fakt, że miała Alzheimera, nie oznaczał, że nie zasługiwała już, aby zostać wysłuchaną".

piątek, 11 września 2015

Jak w siódmym niebie, czyli o miłości i nie tylko

  Na wstępie ponowię tylko moją poprzednią prośbę - komentujcie, dajcie znak, że czytacie to, co piszę. 
"Zagubione niebo" - Katarzyna Grochola



   Katarzyna Grochola - chyba każdy Polak o niej słyszał, a przynajmniej Polka. Ja do przeczytania czegokolwiek spod jej pióra zbierałam się i zbierałam. W końcu zebrałam. A to druga powieść jej autorstwa, którą poznałam. Wróć. Nie powieść. Zbiór opowiadań. Chociaż do końca pierwszego z nich myślałam, że właśnie powieść czytam. Błąd żółtodzioba.

   I nie popełniajcie mojej pomyłki, odkładając Grocholę na kiedyś tam. Polecam twórczość tej autorki, choć jeszcze dobrze jej nie znam. 

   Opowiadań mamy, niech policzę, dokładnie piętnaście. Część ma kilka stron, inne kilkanaście lub kilkadziesiąt. Głównie czytamy o kobietach, ale nie tylko. Są dobre i złe zakończenia. Wyjaśnione do końca i z otwartym zakończeniem. Nigdy nie wiadomo.

   Chociaż łatwo pomyśleć, że wiadomo. Pierwsze sześć z nich opowiada o kobietach i kończy się dobrze. Czy zdradzam fabułę? Raczej nie. Jeśli tak uważacie, wybaczcie.

   Z wszystkich opowieści nie podobała mi się jedna. Beznadziejna. Bez sensu. Nawet bez elementu zakończenia. Słaba. Od początku do końca. Ale na szczęście tylko jedna.

   Myślę, że poświęcę trochę słów każdemu opowiadaniu, bo Grochola zrobiła z tego naprawdę dobrą książkę i chcę o niej trochę pogadać.



"Feralna trzynastka" - główna bohaterka zostaje namówiona przez koleżankę na wyjazd w góry, chociaż wcale nie chce. W pociągu poznaje nieznośnego faceta, który robi sobie z niej (niewinne żarty).

"Scarlett O'Hara z Pilawki Górnej" - dziewczyna o szarych oczach, które chce coś w sobie zmienić i uciec z wioski, w której mieszka. Oraz wypadek. A do tego mężczyzna z kartonem filmów.

"Kamień szczęścia" - czyli o pewnej pani, która chodziła od wróżki do wróżki. A cel miała jeden: żeby mężczyzna jej życia do niej wrócił. I nieznośna przyjaciółka, która miała czelność wyśmiać te zabobony i wyrzucić zaczarowany kamień szczęścia!

"Taki piękny dzień dzisiaj" - o młodym małżeństwie, które nie chce być już małżeństwem. Albo i chce. Sami nie wiedzą, o co właściwie im chodzi. Ciężki jest zawód sędziego w sądzie.

"Pierwsza rocznica" - mąż nie może pojechać z nią na narty? Pojedzie sama i... spotka męża? Który...? Jak on mógł! To koniec.

"Pomyłka o wschodzie słońca" - opowiadanie, które zaczyna się bardzo pesymistycznie. Czytamy o śmierci, a potem... Jeden Mateusz już nie żyje, ale nie był jedynym Mateuszem wartym uwagi.

"Niebo pode mną" - skupiamy się na pewnym mężczyźnie. Mężczyźnie, który lata temu poznał w Chorwacji kobietę życia. Po roku mieli zacząć żyć razem. I coś się zniszczyło. Coś, co zniszczyło jego życie.

"Powrót taty" - opowieść o dziecku. O chłopcu niedocenionym, a zakochanym w poezji. O chłopcu z problemami na każdym kroku. I o jednak nie takiej okropnej matematyczce.

"Koniec lata" - o kobiecie, która zgodziła się pilnować czyjegoś domu podczas wakacji. Głupia! Jak mogła się tak załatwić. Jeszcze ten sąsiad i nieznośna kotka.

"Nieudana randka" - o złym mężu. I Jarku, który okazał się lekarzem. O lizaniu ran. O ustawionej randce.

"On jeszcze nie wie, że mnie kocha" - czyli największa porażka całej książki, jak dla mnie. Nic mi się tu nie podobało. Mężczyzna zostawia kobietę, a ona każdy jego ruch odbiera jako wahanie, do końca jest pewna, że on wróci, ale nie wraca. I nie miejcie mi za złe tego zdradzenia fabuły. Opowiadanie niewarte uwagi, jeśli mnie pytacie.

"Poprawka z rozpaczy" - "Każdy ma okazję zacząć wszystko od nowa", na tym polega ta opowieść...

"Zdążyć przed pierwszą gwiazdką" - drugie w kolejności najgorszych. Chociaż nie było znowu taką porażką. Końcówka trochę zagmatwana, a samo zakończenie niesatysfakcjonujące. 

"Cienista dolina" - samotna kobieta w sylwestra. Maseczka na twarzy i pan z zatrzaśniętymi drzwiami. A w telewizji cudowny film - "Cienista dolina"!

"Rzymskie wakacje" - o dwojgu przyjaciół. A właściwie zniszczonej relacji. Pojechali do Włoch, a po idealnych dwóch tygodniach coś ich podkusiło i wylądowali w łóżku. Ona czuje się nieswojo, myśli, że on ją wykorzystał. A czego on chce? Dowiemy się, przenosząc przy okazji do Rzymu. Do stolicy Włoch, a Włochy jako kraj skradły moje serce lata temu. Nie umiem być obiektywna, oceniając to opowiadanie. Mogła dziać się wszędzie: w Paryżu czy w Barcelonie albo na Krecie. Ale byliśmy we Włoszech, ach! 



  Jeszcze trochę słów wyjętych ze stron książki!

1. "Widać takie jest życie, że nigdy nikomu nie można zaufać. Nie można pokazać, jak bardzo jest się zranionym, bo zawsze wszyscy wykorzystają to przeciwko tobie"

2. "Samotna - to znaczy nikt jej nie chce
Samotna - to znaczy mało zaradna
Samotna - to znaczy gorsza"

3. "Tam gdzie jest strach, nie ma miejsca na miłość"

4. "Marzenia są po to, aby je spełniać. Cudze, swoje"



   Mogłabym to podsumować, mówiąc "dobre". Jednak chcę się trochę rozwinąć. Zbiory opowiadań mają pewną zaletę: nie trzeba przywiązywać do nich tak dużo uwagi, bo można jedną opowieść przeczytać na raz. I pewien minus: ciężko jest związać się z bohaterami, przeżywać razem z nimi i naprawdę ich polubić lub wręcz odwrotnie - poczuć nienawiść. Jednak cieszę się, że tę pozycję zabrałam na obóz, bo jak wiadomo ciągle coś się działo. Mogłam więc w pełni poświęcić się jednemu opowiadaniu, przeżyć je. Następnie uczestniczyć w życiu wycieczki, gdzie ciągle coś się działo. Dzięki temu nie musiałam pamiętać o szczegółach wydarzeń, bo następnym razem zaczynałam nową historię. Więc jeśli ktoś nie wie, za co wziąć się w wakacje, co zabrać na obóz, kolonię czy inny wyjazd - niech usłyszy mój krzyk: "Zagubione niebo" Katarzyny Grocholi!

  








poniedziałek, 7 września 2015

Dawka mitologii, czyli zasłużony bestseller





"Percy Jackson i bogowie olimpijscy" & "Olimpijscy herosi" - Rick Riordan



     Słowem wstępu: od dziecka lubiłam czytać, a jako dziecko zakochałam się w "Mitologii" Parandowskiego, którą naprawdę cenię sobie do dziś. Będąc gdzieś w czwartej klasie podstawówki, zostałam zaproszona na urodziny kolegi z klasy, który, jak wiedziałam, też czytał książki. Uradowana, że wiem, gdzie szukać prezentu, poszłam z mamą do księgarni. I tutaj pojawił się problem, bo nie do końca miałam pojęcie, co właściwie chciałby czytać dziesięciolatek. Ogromne brawa dla pana sprzedawcy, który polecił mi pierwszy tom "Percy'ego Jacksona", bo fantastyka to coś, co chłopców przyciąga. Przeczytałam opis i byłam jak "Mamo, to mitologia! M i t o l o g i a!". Wiedziałam, że potrzebuję tejże książki. Nie pamiętam zupełnie, jak to wyszło, ale zostałam posiadaczką wszystkich pięciu tomów pierwszej serii z Percym właśnie. I to wpłynęło na moje dzieciństwo.

    Bestseller. Specjalnie użyłam słowa, którym gardzę. A gardzę, bo na połowie książek w  byle księgarni znajduje się jedno słowo, którego funkcją jest przyciągnąć czytelnika: "Bestseller!". Jakim cudem wszystkie powieści nagle są najbardziej popularne? Nie rozumiem. 

   Wracając do Percy'ego, jeśli ktoś nie wie, o co właściwie chodzi. Rick Riordan jest ewidentnie fanem mitologii. Stworzył jedną serię z głównym bohaterem imieniem Percy Jackson. Przeniósł wierzenia starożytnych Greków do współczesnej Ameryki i tak powstało pierwsze 5 książek o tym chłopcu. Następnie powstała następna seria, która oprócz greckiej mitologii zawierała również rzymską. Pojawiają się tam nowi bohaterowie, którzy działają wspólnie z tymi z poprzednich książek. Międzyczasie Riordan wydawał inne powieści, ale to teraz nieistotne. 

  Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie dziesięć książek jest oparte na tym samym schemacie. Główni bohaterowie walczą z potworami z greckiej mitologii. W każdym tomie zadanie wydaje się nie do przebrnięcia, ale przecież to nie jest zwykła młodzież, zawsze, jak nie trudno się domyślić, dają radę. I tak dziesięć rady. Proste i przewidywalne, ale mnie urzekło. Urzekł mnie humor Riordana. Urzekły mnie postacie, Percy jest boski w dalszych częściach, kiedy nie ma już dwunastu lat.





   I tak jak pierwsza seria jest dziecinna, mam do niej sentyment, ogromny sentyment. Chciałabym się rozpisać odnośnie tej drugiej, dojrzalszej.


"Zagubiony Heros"

   Jako dziecko nie sprawdzałam, czy autor przypadkiem nie napisał nic nowego. Dlatego moje zdziwienie było ogromne, gdy zobaczyłam tę okładkę z tym nazwiskiem w księgarni. Długo zbierałam się do zakupu, a potem, gdy leżało już na półce, sporo czasu zajęło mi sięgnięcie po nią. Wiedziałam, że nie będzie tu jeszcze Percy'ego ani Annabeth (to nie będzie zdradzanie faktów - wiadomo od pierwszej powieści, że będą razem, ludzie), a to im tak bardzo kibicowałam, więc nie chciałam czytać o innych bohaterach. Kiedy w końcu się przemogłam, byłam z siebie dumna i zła, że tak mozolnie się do tego zabierałam. Znowu pojawiają się trzej główni bohaterowie, dwóch chłopaków - Jason i Leo - oraz dziewczyna - Piper. Nawet nie wiecie, jak ona mnie irytowała. Bardzo, bardzo, bardzo. 







"Syn Neptuna"

   Złość, że tak długo zbierałam się do poprzedniego tomu, nie zmieniła faktu, iż ten również odstał swoje pół roku na półce. Wiedziałam, że tutaj pojawi się Percy, ale również byłam świadoma, że nie będzie Annabeth, mojej ukochanej bohaterki. Podobało mi się bardziej, niż "Zagubiony Heros", nie ukrywam, że powodem był Jackson, miłości moje. Tutaj również pojawia się dwoje nowych głównych bohaterów - Frank i Hazel - ich już polubiłam, więc chociaż nikt mnie irytował przez te setki stron. Dziękuję. Przy każdej powieści Riordana wiedziałam jedno - uwielbiam moment, gdy dochodzę do sceny z okładki. 










"Znak Ateny" 

   Na tę książkę musiałam czekać długi tydzień w cierpieniu po skończeniu "Syna Neptuna". Czym spowodowane były moje męki? Cała książka z Percy'm i Annabeth. Razem. W końcu. Kiedy już dostałam ją w swoje ręce, miałam ochotę wyrzuć Jasona, Leo, Franka, Hazel i Piper. Szczególnie Piper, bo zrobiła się jeszcze bardziej irytująca. A potem puknęłam się w głowę, bo Leo jest tak cudowną postacią, że bez niej nie byłoby sensu. Jason jest przystojny. A Frank i Hazel słodcy. W ostateczności mogło zostać tak, jak było, niech będzie. Książka wywoła u mnie sporo emocji, potwory robiły się coraz ciekawsze, ale nie mogę porozmawiać z wami o akcji, więc chociaż o odczuciach pomówię. Zakończenie fenomenalne, ale bolesne. Urwane i okrutne dla szarego czytelnika. 









  "Dom Hadesa" 

   Tę powieść przeżyłam zdecydowanie najmocniej. Jeśli czytaliście, wiecie o co mi chodzi. Kupiłam ją już podczas czytania "Znaku Ateny", na wszelki wypadek. Opłacało się, bo zakończenie poprzedniego tomu, jak mówiłam, było zbyt wielkim przegięciem ze strony autora. Wszystko, co chcę tu napisać, będzie jedną wielką zapowiedzią treści, ale tego nie zrobię. Tak poza tym, to cieszy mnie fakt, że Riordan przywraca tutaj postacie z pierwszej serii. Trochę się dziwię, że on się w tym wszystkim łapie, szczerze go podziwiam. Mówcie, co chcecie, ale Rick stworzył ogromną ilość treści.












"Krew Olimpu" 

  A o ostatniej części nie napiszę już nic. Tę część pozostawiam wam, moi drodzy.














   Naprawdę gorąco polecam obie serie. Jeśli jesteście bliżej lat dwudziestu, niż dziesięciu i uważacie, że pierwsza będzie zbyt dziecinna - możecie ją pominąć. Mimo to uważam, że druga jest na tyle uniwersalną i warta przeczytania, że naprawdę wam nie zaszkodzi. Do tego jeśli wystarczająco się skupicie, dosłownie naładujecie sobie głowy mitologią. Humor Riordana czasem jest po prostu "suchy", jakby na siłę wpasowujący się w młodzieżowe trendy, ale można mu to wybaczyć. Mnie zazwyczaj rozśmieszały jego żarty, przysięgam.

  Jeszcze jedno. Filmy o Percy'm Jacksonie to kompletna porażka. Jedno wielkie: "nie". Znalazłam jedną wspólną cechę książek i tego, co pojawiło się na ekranach. Mianowicie, imiona głównych bohaterów. Może filmy same w sobie nie są złe, ale jednak patrzę przez pryzmat książek. A książek jest w nich niewiele. Rozumiem prawa ekranizacji, ale nie rozumiem wymyślania własnej fabuły.